Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/368

Ta strona została skorygowana.



IV.

Powoli powracała z lasu gromadka trzymającej się pomiędzy sobą „koteryi“.
Bo i tu, w tym przedsionku szpitala waryatów lub grobu, były, jak wszędzie u nas, „koterye“.
Ścieżką więc, ciągnącą się wzdłuż rowów, biegła Żabusia, ciągnąc za sobą Nabuchodonozora, ubranego w suknię „empire“, która się po ziemi wlokła i w olbrzymią kapotkę Greenway, z której pyzata twarz dziewczynki czerwieniła się jak piwonia, owinięta w arkusz białego papieru.
Naturalnie, za Nabuchodonozorem pędził Drzewiecki, ubrany, jak kupczyk paryzki, przyjeżdżający, w niedzielę do Trouville. A więc biały flanelowy garnitur, koszula bez kamizelki na brzuchu nadzwyczajny pas z szafirowego jedwabiu, także krawat i na ogolonej, jak pałka głowie, mały słomkowy kapelusik, okolony szafirową wstążką.
Za nim powolnym i widocznie strudzonym krokiem postępowała młoda kobieta, wysoka i tak w pasie cienka, iż zdawało się, iż lada chwila przełamie się i rozpadnie na dwoje, jak węgorz tasakiem nielitościwej kucharki przecięty. Szła i słaniała się, ręce trzymała odstające od bioder a twarz