Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

— Ależ... — zaczął Fajfer.
Lecz ona szybko zeskoczyła z szezląga i biegając po pokoju, mówić zaczęła.
— Nie, nie!... Daj pan pokój, nie szukaj, nie znajdziesz tego wrażenia, które miałeś przed chwilą. Wszystko bowiem zależy od warunków i od okoliczności, które na nas wpływają. Wy, mężczyźni, jesteście istotami pozbawionemi woli, my, kobiety, tak samo! Ja mówię w tej chwili o ogóle, zresztą wyjątków niema! Wyjątki to złudzenie...
Suknia szumiała dokoła niej jak czarna, posłuszna jej woli fala. Zatrzymała się przed lustrem i zaczęła uważnie ścierać puder z rzęsów i brwi.
— Zanadto się upudrowałam! wyrzekła jakby sama do siebie.
Fajfer zbliżył się ku niej i, oparłszy się o ścianę, znów patrzeć błagalnie na nią zaczął.
— Dlaczego pani jesteś taka... niedobra? — przemówił nieśmiało.
Helena, nie patrząc nań, odpowiedziała:
— Przeciwnie, jestem zadobra. Czy nie słucham cierpliwie pańskich narzekań?...
— Słuchasz pani, ale wysłuchać nie chcesz.
— Cóż mam robić? Zacząć tak, jak pan, wzdychać!
Nastała chwila milczenia, nagle Fajfer wyrzekł, nie zmieniając pozycyi, nie odrywając głowy od ściany.
— Ja panią tak bardzo kocham!...
— I cóż ztąd? — odparła Helena.
— Ja cierpię!...
— Och takie cierpienie!... Idź pan lepiej na kolacyę, bo skoro się do cierpienia miłości głód jeszcze przyłączy, wtedy za życie pańskie nie odpowiadam.