giczni, co chwila zmieniacie przekonania, jeśli który z was ma talent, to go oszpeci jakiemiś przybudówkami, co to ni przypiął, ni przyłatał; nie możecie spokojnie oto pracować ludziom na korzyść, tylko szastacie się z filozofią na prawo i lewo... Tezy, tezy, wiecznie tezy... Ot patrzcie, jak dawniej pisali, to nam wystarczało przecież.
— Wam! — przerwał Szerkowski — ale nie im!...
Ręką ukazał na dwoje ludzi, idących osobno ścieżyną, snującą się wśród pola, pochylonych ku sobie i rozmawiających cicho.
Dziewczyna miała ciemno-fioletową bluzę, przepasaną żółtym paskiem a nad pochyloną głową rozpięte koło bronzowej parasolki.
Mężczyzna, młody chłopak, dzieciak prawie, o jasno popielatej konopiastej grzywie, o szerokich chłopskich ramionach, zgarbionych i całej postaci upartej, niby w miedzę wrośniętej a przecież wlokącej się, jakby za jakimś niewidzialnym pługiem, który go ciągnął, szamocząc i wyczerpując z sił, niby owego konia, po za pędzącą w dal, na jarmark, bryką.
Boniecki rękę do oczów podniósł, przysłonił je i długo na idące wśród ścierniska dzieci patrzał.
— Tak — wyrzekł — masz pan racyę, nie dla nich! wczoraj znalazłem ich książki, które przed doktorem pod krzakami chowają. Czego tam nie było!... całe traktaty!
Mrużąc oczy, w jasnowłosego towarzysza idącej ścierniskiem dziewczyny się wpatrywał.
— Patrz pan, oto blonde Bestie, rozwinięty fizycznie, rozwinięty umysłowo, podobno serce dobre, pochodzi z kurnej chaty, rozmawiałem z nim. Od dwunastego roku pozostawiony sam sobie, le-
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/372
Ta strona została skorygowana.