ci dwoje, ona ściśnięta gorsetem, i przetworzona na zdolną do krystalizowania miłości istotę, on, zdenerwowany szaleniec, pielęgnujący swe długie ciało i pysk mrówkojada w worku surduta i kędziorach rzadkiej cuchnącej perfumami brody, wytępiali, niszczyli, nie mogąc tworzyć, buntem szalonym zdjęci, pragnąc siać dokoła śmierć i zniszczenie, skoro życie i tworzenie martwą literą dla nich się stało.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Ktoś znów zniszczył i rozkopał mrowisko! — zawołała Rózia, marszcząc brwi, pochylona nad płytą kamienia, po której uwijały się mrówki.
Helena zwolniła kroku i nieznacznie pociągnęła Siennickiego za łokieć.
— Nie mów pan, że to — my, szepnęła.
On kiwnął głową i, zmrużywszy oczy, patrzył gasnącemi źrenicami na zgromadzone nad mrowiskiem postacie.
Boniecki zbliżył się zainteresowany.
— Patrzcie — wyrzekł — mrówki leśne nad strumykiem, musiały się tu dostać, idąc po łupy. Natrafiły na gniazdo drobnych mrówek i zajęły je przemocą!
— Ote toi, que je m’y mette — dorzucił Szerkowski, walka o byt!... Vae victis!
— Nie, nie, wyrzekła Rózia gorączkowo — małe mrówki nie ustąpiły, są na spodzie, schroniły się, przekopią galeryę i umkną... Założą nowe gniazdo. Co za cudna organizacya!...
— Co za siła niespożyta — dodał Józef, również jak młoda dziewczyna przejęty odpornością tego styranizowanego i rozkopanego gniazda.
— Och, siła — rzuciła zdaleka Helena, uśmiechając się.