Przypomniała sobie, że rano dnia tego wytępiła najmniej pięćdziesiąt tych małych istotek końcem swej parasolki.
Lecz Józef swą głowę upartą, chłopską, czworograniastą podniósł i strząsnął z czoła całą masę konopiastych włosów.
— Spodziewam się, że siła — wyrzekł chrapliwym głosem — ktoś tu był, jakaś dzicz cywilizowana; kto, mniejsza o to, niszczyciele nie mają nazwy, dzicz ta wytępiła setkę, dwie setki, tysiąc tych zwierząt, rozbiła ich gniazdo, cóż ztąd, z wnętrza ziemi wyszły nowe setki, tysiąc tych zwierząt, rozbiła ich gniazdo, cóż ztąd? Z wnętrza ziemi wyszły nowe setki, nowe tysiące i gniazdo odbudowują... Czy to nie siła?...
Lecz nagle ozwał się skrzek Żabusi.
— Dobrze zrobili ci, co zniszczyli te szkaradne stworzenia, jedna ukłuła mnie w nogę!... Szkaradne poczwary!...
Piszcząc, parasolką zaczęła rozgniatać mrówki; zbrodnia jest zaraźliwa, jak katar. Drzewiecki ostrożnie nogę obutą w żółte nowe trzewiki wyciągał i zaczynał nią dusić drobne plemię.
Józef powstał z kolan i podał rękę Rózi.
— Chodźmy stąd — wyrzekł — nie mamy tu co robić!
Boniecki próbował uspokoić Żabusię.
— Pani dobrodziejko!... Któż widział... drażnisz je pani, kłuć jeszcze więcej będą...
Lecz ona, zaczerwieniona, przejęta chęcią zemsty, wołała:
— Niech mnie nie kłują, niech mnie nie kłują!...
Z boku Szerkowski śmiać się zaczął.
— Rozkoszna laleczka — rzucił przez zęby.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/379
Ta strona została skorygowana.