Błękitne oczy Fajfra zaszły mgłą wilgotną.
— Dlaczego pani drwisz z mego uczucia?
Helena oparła się o konsolkę i spojrzała zmrużonemi oczami na twarz mężczyzny.
— Drwię z pańskiego uczucia dlatego, że drwię ze wszystkiego i wszystkich! — odparła spokojnym zimnym głosem.
— Kto panią tak drwić nauczył?
— Życie!... — rzuciła niedbale.
Drzwi skrzypnęły, ukazała się w nich głowa Świeżawskiego. Był silnie wypomadowany, starannie uczesany, kilka zmarszczek zarysowało mu czoło i skronie.
— Panie Fajfer, proszę pana! Brak pana do kolekcyi!... Proszę pana!
Na twarz Fajfra wystąpiły płomienie, z wielką jednak grzecznością rzucił się ku drzwiom.
— Idę!
W pokoju została sama Helena. Powróciła do lustra i, oparłszy łokcie o konsolkę, znów patrzeć się na twarz swoją zaczęła. Zdawało się, iż nie mogła się nacieszyć swoją osobą. Mrużyła oczy i otwierała usta, które teraz rodzaj nerwowego ironicznego grymasu krzywił trochę ku lewej stronie. Studyowała ten grymas, podnosząc kącik ust końcem palca. Wreszcie, jakby z żalem, oderwała się od swego widoku i ku drzwiom się zwróciła.
Otworzywszy je, weszła do salonu, w którym otwarto lufciki i zimne powietrze owiało ją gwałtownie. Wiatr kołysał światłem świec i kinkietów bielejących mlecznemi kulami wzdłuż ścian obciągniętych ciemno-czerwonem obiciem. Masa krzeseł złoconych, widocznie wynajętych, stała rozrzucona niedbale w tej dość ciemnej przestrzeni. Z daleka,
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/38
Ta strona została skorygowana.