— Rozkoszna — powtórzyła Rózia — zła i niegodziwa!...
Lecz Szerkowski wciąż na rozstawionych szeroko nogach się kołysał.
— Pani też jesteś rozkoszna — wyrzekł, zwracając się ku Rózi — panią irytuje jedynie niszczenie gniazda, nad którem pani odbywałaś studya, patrząc pilnie na rozkład sił roboczych. Nie serce w pani drga, lecz wyrozumowana potrzeba, aby wszystkie kółka w społecznym zegarku szły w porządku i jedno popychało drugie. Pan Boniecki także nie potrafił znaleźć nic więcej dla powstrzymania zapędów pani Żabci, jak zagrożenie ponownym bólem fizycznym...
Zamilkł i, skrzywiwszy ironicznie usta, zawołał:
— Gdzież się kryjesz, ty, tak zwane serce, gdzież cię szukać, motorze palpitacyj i litościwych uniesień!
Lecz prawie z pod jego łokcia wypadła nagle mała istotka, zamiatająca ziemię dziwaczną suknią, odziana w olbrzymią kapotkę z nagiemi, szeroko rozłożonemi ramionkami.
Był to Nabuchodonozor, który po przez ściernie zdołał się przedostać do mrowiska i widząc spustoszenie, jakie w mrówkach czyniła jej matka i Drzewiecki, rzucił się na kamień, pokrywając nagiemi, tłustemi rączkami czarne trupki owadów.
— Nie zabijajcie małych czarnych ludziów — krzyczało dziecko.
Szerkowski wpatrywał się w to dziecko, leżące tak na szarej płycie kamiennej z rozkrzyżowanemi rękami, po których już łazić zaczęły czarne punkty mrówek.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/380
Ta strona została skorygowana.