sty wygodnej alei... Ciężar świata spoczął mi na barkach, ciężar świata i subtelność mego ja, które pielęgnuję mlekiem mego rozsądku...
Lecz Siennicki nie słuchał już słów dziennikarza. Szedł naprzód, wolno, pochylając się; wązki, długi, w swem tabaczkowem palcie, ze lśniącego sukna, które zwieszało mu się z ramion, jak z drewnianego wieszadła.
Szerkowski teraz na Helenę znów patrzeć zaczął.
— Pani też zaczynasz niańczyć swoją fizyczność — odezwał się, przypatrując się jej od stóp do głowy — uczesanie à la vierge, wiotkość anioła w sznurówce, brak tylko harfy i rzeczywistego romantyzmu duszy. Dlaczego pani jesteś tak ze sobą w niezgodzie? Nadajesz swemu ciału powierzchowność planującej po niebiesiech romantyczki a szarpiesz sobie duszę i nerwy zwierzęcemi niemal objawami.
Helena milczała.
Patrzyła teraz wprost w twarz Szerkowskiego na ten śmiech, co mu pod skórą latał, śmiech zaraźliwy, smagający wszystko i wszystkich rózgą bezlitosnej ironii. Mimowoli, kąciki jej ust drgać zaczęły a przed oczy nasunęła się jej własna postać maskaradowo przebrana, śmieszna i snującą „nerwowy romans“ z tym długim mężczyzną, ubranym w palto po pięty i wlokącym nogi z rozpaczą potępieńca.
Miała przez jedną sekundę ochotę wybuchnąć śmiechem i zacząć drwić z siebie, z Siennickiego, z Szerkowskiego, ze wszystkich.
Lecz leniwym i przygasłym głosem Siennicki zawołał, nie odwracając nawet głowy:
— Pani Heleno!...
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/383
Ta strona została skorygowana.