Odwróciła się i odbierając parasolkę z rąk Szerkowskiego, ujęła fałdy szerokiej spódnicy w rękę.
Szerkowski znów śmiać się zaczął.
— Idźże pani do swego dopełnienia — zawołał — Siennicki wygląda jak ten pan, który cień swój zgubił. Chciałem z panią... poflirtować — niepodobna! I pani lubisz estetyczne choroby... a ja dla pani z mojem pijaństwem, chropowatemi rękami i tabesem, przedstawiam, niedyspozycyę żołądkową... Idźże pani do swej nerwowo-romantyczno-cnotliwo-estetycznej choroby!...
Helena jednak nie odchodziła i delikatna, ładna, biała jak marmur w swych bladozielonych draperyach, stała przed Szerkowskim, którego zniszczona beżowa kurtka z obciągniętemi kieszeniami, flanelowa koszula, duże buty, ziemista cera i łysa głowa, z której literat zawsze zdejmował kapelusz, stanowiły brutalny kontrast z jej wyszukaną i wypieszczoną egoistycznie harmonijną postacią.
Pomiędzy nimi słała się ścieżka brunatna, porośnięta rzadką, zieloną trawą i ozłocona w tej chwili ukośną strugą zachodzącego słońca.
Oboje milczeli, patrząc sobie prosto w oczy.
Wreszcie Szerkowski przemówił pierwszy.
— Findesiècle’istka!...
— Dekadent! — odrzuciła Helena.
Parsknęli oboje śmiechem.
Nagle Helenę zdjął lęk.
Dlaczego się roześmiała w ten sposób nagły, szeleszczący w powietrzu, jak uderzenie szpicruty i kończący się urywaną nutą jęku puszczyka.
Porwała się i po ściernisku w stronę Siennickiego biedz zaczęła.
Szerkowski stał długą chwilę i wreszcie na kamieniu koło mrowiska usiadł.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/384
Ta strona została skorygowana.