Ta strona została skorygowana.
Był sam jeden teraz, gdyż wszyscy już przeszli pole i ku zakładowi zmierzali.
Z twarzy Szerkowskiego znikł ironiczny uśmiech. Wpatrzył się zakrwawionemi źrenicami w słońce. Drżące ręce splótł na kolanach. Wyraz bezmiernego smutku wyrył się nagle w głębokiej bruździe, co mu nagie czoło przecięła na poły. Nie śmiał się, nie szydził. Milczał i w zachodzące słońce patrzył a w zielonych oczach mieniła mu się kopalnia purpurowych i złotych blasków słonecznych.
W oddali znikała garstka ludzi, coraz mniejsza, coraz czarniejsza, jak owadki, kręcące się wśród ścieżek leśnych.
Dzwonek jęczeć przestał i zaległa dokoła wielka, uroków pełna cisza.