błękitną tkaniną szlafroka. Srebro drżało w fałdach jej sukni, srebro w promieniach włosów, srebro na rzęsach, w kącikach ust rozchylonych. Zdawała się statuą posrebrzoną, zimną, skamieniałą. Otwartemi szeroko źrenicami patrzyła na księżyc, który wypływał powoli z poza rózeg drzew i naokoło siebie roztaczał zielonawą, przeźroczystą plamę.
Gałęzie drzew czerniały teraz, przybierając potworne, tajemnicze kształty. Splecione węże wytryskiwały z ciał murzynów, skłębionych w jakiejś zaciętej walce.
Po trawnikach i klombach włóczyły się białe blaski, jakby nagle noc grudniowa welon swój srebrny rozsnuła. Na środku klombu krzak róż sterczał rozczochrany i dziwaczny, jak karzeł książęcy, szukający śladów kopyt pańskiego orszaku. Cienie drzew, domów, posągów, wydłużały się czarne, płaskie, rozpaczliwe. W oddali na ciemny wał lasu padała biała, rozpylona mgła.
Tu i ówdzie w oknach zaczęły pojawiać się postacie ludzkie, kobiety w narzuconych na ramiona szlafrokach przechylały się przez poręcze okien, jakby dążąc ku górze, po niewidzialnej a ciągnącej je ścieżynie. Lecz już zamykano pospiesznie niektóre okna. Ataki nerwowe rzucały te biedne szmaty ciał o ziemię. Nieubłagane srebro księżyca mroziło ich żyły. Katalepsya wkradała się do tych cel szpitalnych, jak nietoperz o zwiniętych skrzydłach. Z parterowego okna pomimo szczelnie zamkniętych okiennic dolatywał spazmatyczny płacz jednej z pacyentek.
Nagle jakiś pies zaczął wyć przeciągle.
Drugi, z oddali mu odpowiedział i teraz podniósł się chór zwierząt, tęskniących i zawodzących strasznemi, wstrząsającemi tony.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/390
Ta strona została skorygowana.