na środku. Pupurowe jej okrycie czerwieniło się, jak mak na podstawie zieleni. Szerkowski zbliżył się do okna i patrzył na nią zmrużonemi oczami.
— Pluszowa Salomea — wyrzekł, śmiejąc się — artyzm i wdzięk młodości, córka stróża i arystokratyczne maniery filigranowej lalki, namiętność czarnej kury i awantury z młodszą o trochę pozostawionego w słoiku cold creamu, jęki Julii i Ofelii i serdelki na kolacyę... O sztuko, sztuko, zszargany złoty ptaku, bijący się w klatce żydowskich weksli, nędznej gaży, i wymagań zmysłowych autorów i krytyków...
— Urwał, zamglonemi oczami patrzył wciąż na krwawy rubin płaszcza aktorki, żarzący się w oddali, jak mistyczny płomień na ołtarzu z mchu i trawy zbudowanym.
— Och, myszko, myszko, — wyrzekł jakby sam do siebie — gdzie czas, w którym lubiłaś srebro gwiazd, tragedye wierszem i ser szwajcarski, tłusty i z dużemi oczami!... Gdzie ten czas, gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie karczmy Babińskie?...
∗
∗ ∗ |
W pierwszym rzędzie krzeseł, tuż pod samą sceną siedząc, Helena, zniecierpliwiona zbyt długo wlokącym się koncertem, gryzła usta i mięła w rękach wstążki wachlarza. Na kolanach jej leżała wiązanka szarych irysów nakrapianych czarno i związanych białą gazową wstążką. W parnej i dusznej atmosferze więdły powoli listki żałobnego kwiecia.
Helena zmęczywszy wzrok purpurą lampionów, okrążających na przemiany z sosnowych liści girlandą otwór sceny, wpatrzyła się uporczywie w kwiaty. Powoli, centki owych irysów zaczęły