nąwszy rękę, po przez rząd kinkietów dotknąć może sukni Sosnowiczówny. Zaczęła się przypatrywać z uwagą grającej dziewczynie. Zastanowiło ją nagłe schudnięcie tej dawniej wyniosłej postaci i, pomimo różu i blanszu trupi wygląd twarzy. Ubrana w rodzaj długiej, białej, jedwabnej koszuli, spiętej na ramionach srebrnemi klamrami, miała pozór trupa, wywleczonego z trumny. Giesta jej, nawet spojrzenia, były dziwne, niepokojące. Patrzyła bokiem z pod schylonych brwi, na które nasuwała się gęsta, ufryzowana grzywa. Raz jeden, oczy jej przelotnie spoczęły na twarzy Heleny, która mimowoli spuściła swoje powieki. Przeszył ją bowiem mróz taki, jak w katakumbach przy trumnie owej kobiety, która leżała wśród gromnic z tajemniczo otwartemi źrenicami.
Sztuczka, którą grano na scenie, była jedną z tych galaret nieudatnych, które, zaprawione malinowym sokiem i które, drżąc, rozpływają się po półmisku scenicznym. Była to historya młodej mężatki, wytwornej, doskonale wychowanej, nadzwyczaj (och, ile!...) inteligentnej, subtelnej i wyrafinowanej w swych uczuciach. Mąż wyjechał, pani się nudzi. Nagle lokaj anonsuje hrabiego (koniecznie!) Marewicza. Wchodzi na scenę młody aktorzyna z nalepionemi blond faworytami i z jasno-żółtą peruką ufryzowaną i zcerowaną różowemi nićmi. Rozpoczyna się dyalog.
Baronowa. A to pan?...
Hrabia. Tak, ja! Barona nie ma w domu?
Baronowa. Wyjechał od tygodnia... Je meurs d’ennuie... Jak to dobrze, żeś hrabia przyjechał...
Hrabia. O baronowo, więc jedynie tylko mam ci służyć za zabawkę...
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/405
Ta strona została skorygowana.