Baronowa (poprawiając fałdy sukni). Za cóż więcej?...
Hrabia. Od tylu miesięcy każesz mi powtarzać jedno i to samo... Wszak dwa tygodnie temu tu na tem samem miejscu powiedziałem ci, iż cię kocham...
Baronowa (przerywając). Przepraszam... nie dwa tygodnie, ale dni szesnaście. Nudzę się tak na wsi, iż podobne chwile znaczę sobie na moim ściennym kalendarzyku. Pozostało mi to przyzwyczajenie z lat moich dziecinnych. Znaczyłam dni, w których obiecywano mi rózgi, albo konfitury...
Hrabia (przykładając lewą rękę do kamizelki). Alors — moja miłość?...
Baronowa (niedbale). Albo jedno, albo drugie... Mais passons... mówmy o czem innem...
I tak dalej. Oboje siadają po dwóch stronach stolika, okrytego dywanem, pokapanym stearyną. Publiczność słucha z natężeniem. Dokoła zapalonego u stropu pająka latają ćmy. Poza otwartemi oknami, zatykając usta kułakami, ciśnie się służba zakładowa. Dokoła sali wieńce z choiny, w które powtykano róże z bibułki. Wszędzie fraki i białe plastrony koszul. Damy półdekoltowane mają pozór najzupełniej zdrowych istot. Wachlują się i co chwila poprawiają włosy. Niektóre przeglądają się ukradkiem w lustrach, pozawieszanych krzywo pomiędzzy oknami. Wiatr kołysze muślinem firanek i światłem lamp naftowych.
Na scenie akcya zaczyna przybierać charakter nieco drastyczny. Panie poprawiają się na krzesłach. Hrabia wpada w ton sentymentalny. Baronowa toż samo. Wstali oboje od stołu i on teraz stoi przy oknie, ona oparta o kanapę. Światło kinkietów, padające od dołu, przecina twarz Sosnowiczówny na
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/406
Ta strona została skorygowana.