napę, dął w swój ślepy flecik a żyd muzykant rozpoczynał znów chór z „Księżniczki Trebizondy“, Sosnowiczówna, w klasycznej pozie, z wyciągniętą ku hrabiemu ręką, mówiła.
Baronowa. Cóż ci odpowiem? Sama cierpię, prosisz o kilka słów, aby te echem rozmowy rozbrzmiewały w twej duszy, w chwili, gdy zmrok na świat zapada?
Lecz, krótka sierocych dwojga serc rozmowa,
Co tęskniąc kochać mogą tylko zdala,
Gdzie tylko losu zaniesie cię fala,
O, panie hrabio, niech cię Bóg zachowa!...
Helena drżeć gwałtownie zaczęła. Czerwona fala zalała jej oczy. W jednej chwili w tej purpurze ujrzała siebie dźwigającą się z łóżka, ogłuszoną użyciem chloralu i męża wycinającego z „Kuryera“ wiersze Hohego...
Tymczasem Sosnowiczówna, po długiej pauzie, jakby wyczerpana, i tłumiąc łkanie, dodała:
O jedno proszę, niechaj choćby echo
O panu, w smutku będzie mi pociechą!...
Hrabia, skłoniwszy głowę, zniknął za portyerą.
Sosnowiczówna z łkaniem upadła na kanapę, tuż koło stóp Nabuchodonozora, który wciąż dął w swój ślepy flecik.
Kurtyna, złożona z prześcieradeł, na których wymalowano lirę i wieniec, zapadła.
Grzmot oklasków gwałtownym szelestem wypełnił salę. Damy wstawały, odsuwając krzesła i wołały: brawo, brawo!...
I nagle kurtyna podniosła się znowu i z pomiędzy firanek wysunęła się Sosnowiczówna, uśmiech-