Helena szybkim ruchem oderwała od swego gorsu więdnące wśród fal muślinu kwiaty.
Rzuciła je na ziemię i przez drżące wargi rzuciła jeden krótki, urywany wyraz.
— Precz!...
Hohe, nie zmieniając uśmiechniętego wyrazu twarzy, skłonił się przed nią jeszcze niżej, jakby zakończając rozmowę i podniósłszy głowę, zakładał z gracyą w oko szybkę monokla. Lecz ktoś go trącił w łokieć.
— Dobry wieczór, Lojolo!...
Hohe na ten głos brwi ściągnął i odwrócił się szybko. Z framugi okna niedostrzeżony przez Hohego i Helenę, wysunął się Szerkowski. Ubrany był w anglez doskonale skrajany, lecz zmięty i niedbale włożony. Z rozwianych szeroko poł wysuwała się pomarszczona szara kamizelka. Krawat okręcony do koła stojącego kołnierzyka, zsunął się na szyję, jak postronek szary i wązki.
Hohe patrzył nań, mrużąc oczy.
— A! — zawołał nareszcie — to ty, tutaj!
— A jakże — odparł Szerkowski — ja, tutaj; opłakałeś mnie już w swem ostatniem studyum, stawiając mi jako przykład Verlaine’a, Maupassanta i innych „rozczochranych“, którzy albo nie skończyli żywota pod pierzyną, albo o zgrozo!... dążą za kraty szpitalne lub do stryczka samobójstwa!...
Pokiwał głową i z litością na Hohego patrzył.
— Ach ty, idyoto — wyrzekł po chwili.
Hohe śmiać się zaczął z udaną swobodą.
— Nie zmieniłeś się, widzę, wiecznie wszystkim wymyślasz!...
Lecz Szerkowski nie zmienił swego wyrazu litości i wciąż głową kiwał.
— Czego ty mi, Lojolo, przypisujesz swoje
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/418
Ta strona została skorygowana.