Mówili zupełnie seryo, swobodnie, z wielką słodyczą w głosie.
Żabusia i panowie komitetowi byli podbici tą kurtuazyą, panującą w sferze kulis.
Koło Żabusi przesunęły się dwie damy.
Kochanowiczowa odwróciła się ku nim z żywością.
— Chodźcie się z nią zapoznać — szepnęła — to bardzo przyzwoita kobieta; wszystko, co o niej mówią, to plotki... Sama skarżyła się przedemną, że opinia najniesłuszniej się nad nią pastwi... Jest zaręczona, wychodzi za mąż, bardzo bogato!...
— A, a, wychodzi za mąż?
— Tak, tak pokazywała mi w garderobie obrączkę. Nosi ją w kieszeni, bo ma przesąd, że jak ją włoży na palec, to małżeństwo nie dojdzie do skutku. Na obrączce napisano: „Zabij, albo pokochaj“ — pojmujecie?
— Tak, tak, to bardzo ciekawe!
— Chodźcie, to was zaprezentuję...
Damy zbliżyły się.
Nastąpiła prezentacya. Sosnowiczówna kłaniała się, jak Adryanna Lecouvreur w salonie księżnej de Bouillon. Poczem cała grupa z szelestem, hałasem, śmiechem, oddaliła się. Ostatni szli — Hohe i Żabusia, on szarmancko nogą zamiatający posadzkę, ona, kręcąca główką jak wróbel, kąpiący się w piasku.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wówczas, z po za framugi wysunęła się Helena, której zdenerwowanie wzrastało właśnie wskutek nieruchomości, w jakiej pozostać była zmuszoną.
Szybko rzuciła się ku drzwiom i otworzywszy je, wybiegła na drogę. Orkiestra zaczęła grać mazura.