jej na plecy i zatapiało w jej ciało pazury, do biegu zmuszając.
Lecz co było najdziwniejszem dla niej w tej chwili, to, że oprócz bólu fizycznego czuła szalone cierpienie moralne. Jakie ono było, na czem się gruntowało, o co jej chodziło? Nie wiedziała, wiedzieć nie chciała, nie mogła. Był to chaos myśli i fizycznych bólów, cały deszcz cierpień, który zdawał się ją otaczać gęstą chmurą. Uczuła się osamotnioną i zdawało się jej, że jakaś dłoń niewidzialna gna ją ku przepaści.
Zaczęła jęczeć cicho, później coraz głośniej. Jęk ten drżał spazmem, który tak często słyszała w tych krzykach, które nocą wydobywały się z zakładu. Urwała na chwilę jęk, lecz znów ponownie skarżyć się zaczęła. Wyciągnęła ręce i biegła coraz prędzej. Tony muzyki rozdzierające powietrze dochodziły ją i tutaj jeszcze. Chciała uciec przed niemi, przed Hohem, przed Sosnowiczówną, przed sobą samą.
Nagle na skręcie alei potknęła się o jakąś postać ludzką. Krzyknęła, krzyk jej odpowiedział. Po głosie poznała Siennickiego. Ogarnęła ją szalona radość. Dlaczego nie pomyślała o nim przedtem? Wszakże nie była sama na świecie; ten człowiek był czemś dla niej.
W sekundzie migawkowej wmówiła w siebie, iż pomiędzy nią i Siennickim istnieje miłość. Porwała go za fałdy pledu, któremi młodzieniec się owinął. >
— To ty — powtarzała drżącym głosem — to ty!... Ach jak to dobrze, że cię tu spotkałam!...
On zacisnął pled koło swej szyi.
— Niech pani ze mnie pledu nie ściąga — wyrzekł powolnym głosem — boję się anginy, dosyć
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/428
Ta strona została skorygowana.