Lecz ona uniosła się cokolwiek na poduszkach i spytała:
— Co się to ze mną stało?
Heglowa sięgnęła po łyżkę i flaszkę z lekarstwem.
— Służba zakładowa, idąca gasić latarnie, znalazła cię leżącą na ziemi, koło ławki. Zemdlałaś. Przyniesiono cię tutaj.
Zawahała się chwilę, poczem dodała:
— Prosiłam, aby mi pozwolono czuwać nad tobą... Sądziłam bowiem, że będziesz wolała w chwili przyjścia do przytomności, znaleźć obok siebie kogoś, szczerze ci oddanego, niż obcą twarz zakładowej posługaczki...
Helena przymknęła i otworzyła powoli oczy.
— Tak — wyszeptała — dziękuję...
Leżała nieruchoma, odziana w swą jedwabną, białą spódnicę i łachmany balowego stanika, który zdarto z niej, nie mogąc znaleźć haftek, kunsztownie zapinających pod pachą wyfiszbinowany pancerz.
Te jedwabne szmaty nasiąknięte były silnym zapachem octów, eteru i zmoczone wodą. Helena drżała w nich z zimna. Ogarnęło ją uczucie rozrzewnienia, zdawało się jej, że jest małem dzieckiem, zbitem i nieszczęśliwem. Chciała podnieść rękę, lecz ramię jej opadło. Doznała wrażenia, jakby cały jej szkielet był połamany na drobne cząstki.
Heglowa pochyliła się znów ku niej.
— Pozwól — wyrzekła łagodnie — rozbiorę cię i okryję... Drżysz cała z zimna... Przedtem jednak weź lekarstwo, uspokoisz się zupełnie.
Lecz Helena pod wpływem tego łagodnego głosu topniała cała moralnie, usta jej drżały, kurcz ściskał gardło...
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/437
Ta strona została skorygowana.