— Och — wyszeptała nareszcie — jaka ja jestem nieszczęśliwa!...
Heglowa podawała jej łyżkę lekarstwa.
— Wypij to, Helu — prosiła.
Lecz Helena ze łkaniem wykręcała głowę.
— Nie, nie, pozwólcie mi umrzeć... Niech umrę, jak pies na rozstaju!... Sama jedna, sama jedna.
Zęby jej dzwonić zaczęły, głowę tarła o poduszki.
— Och, och — jęczała cicho.
Rozrzewniała się sama nad sobą. Obecność Heglowej, jej głos łagodny, jej troszczenie się serdeczne o przywrócenie jej sił, wprowadziły Helenę w stan roztkliwienia, w stan nieznany jej od lat tylu. Zdawało się, że całe szluzy łez otwarły się w jej oczach. Płynęły gorącą falą po rozpalonych policzkach.
— Niech ja umrę, niech ja umrę — powtarzała cichym, dziecinnym głosem.
Heglowa delikatnie podłożyła swą lewą rękę pod głowę Heleny i, uniosłszy ją, wlała w drżące usta płaczącej trochę uspakajającego lekarstwa.
Poczem usiadła na krawędzi łóżka i ocierała łzy Heleny, która ciągle skarżyła się.
— Och, gdybyś ty wiedziała, jaka ja jestem nieszczęśliwa...
— Wiem, wiem — odparła Heglowa.
— Nie, nie — jęczała Helena — ty nic nie wiesz, skąd możesz wiedzieć, nikt nie wie, co się w mojej duszy dzieje; ja jedna, ja jedna!...
Zaniosła się łkaniem, jak małe dziecko.
— Nieszczęśliwa jestem i podła, och, jaka, ale to nie moja wina...
Heglowa ujęła ją za rękę.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/438
Ta strona została skorygowana.