Helena brwi zmarszczyła, ręka jej opadła na łóżko.
Leżała długą chwilę nieruchoma, wpatrzona nagle pociemniałemi oczyma w przestrzeń.
— Spać chcę — rzuciła wreszcie krótko i odwróciła się ku ścianie.
Heglowa otuliła ją kołdrą, poprawiła poduszki.
— Śpij — rzekła, pochylając się nad nią — jutro rano pomówimy obszerniej i plan twego życia razem nakreślimy!... Dobranoc!
Lecz Helena zamknęła oczy i nie odpowiedziała ani słowa, udając nagle uśpioną.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Jutro rano!...
Helena zerwała się o świcie i odrzucając okrywające ją kołdry, usiadła na łóżku.
Przez chwilę pozostała nieruchoma, przypominając sobie zdarzenia dnia poprzedniego.
Pamiętała je z nadzwyczajną dokładnością. Przebiegła je myślą i zastanowiła się nad stanem swej duszy i zdrowia.
Fizycznie czuła się jeszcze znużoną, jakby po wzięciu długiej, ciepłej kąpieli.
Lecz moralnie uczuła w sobie stan jakiejś złośliwej energii, wstręt i obrzydzenie do otaczających ją osób, strach przed Siennickim, niechęć do przebywania dłużej w Białej Wsi.
Niechęć ta zaczęła się potęgować z każdą chwilą.
Przez niezasłonięte roletą okno, płynęła masa światła wczesnego sierpniowego poranku. Duże drzewo, rosnące tuż pod oknem, rozkładało swe gałęzie przed szybami na wzór zielonego abażuru.