pokoju, wzięła pióro, atrament i przykląkłszy przy oknie, pisać zaczęła.
Z najwyższym oburzeniem zobaczyłam dziś w piśmie, redagowanem przez pana, pierwszy felieton powieści pana Borna p. t. „Paryasy“. Należąc do rzędu kobiet, które wyznają zasadę „szanuj siebie, aby cię inni szanowali“, przerywam mój abonament, nie chcąc czytaniem podobnych bezeceństw ubliżać samej sobie. Dzięki Bogu, społeczeństwo nasze nie jest jeszcze tak zepsute i zdeprawowane, aby potrzebowało podobnie pikantnej potrawy, pomięszanej z sosem brudów realnego życia, i doprawdy dziwić się należy, iż redakcya tak mało liczy się z wymaganiami estetycznemi i moralnemi potrzebami swych czytelników. Dotychczas felieton pisma dawał same wytworne i subtelne dzieła, obecnie zaś zamieni się w cuchnącą kałużę, w której z taką lubością pławi się autor „Maryśki Olejarek“. Nie mam odwagi towarzyszyć mu w tej kąpieli, je vous assure, nie mam odwagi...
Zastanowiła się chwilę. Nie wiedziała, jak się pisze wyraz „assure“. Napisała go kilkakrotnie na oknie, zmieniając ortografię i przypatrywała się zdaleka. Wreszcie zrobiła wybór i znów pisać zaczęła.
Zechciej, Szanowny Redaktorze, przyjąć zapewnienie mego szacunku, z jakim zostaję.