i bólów tym innym, gdyż w nich może my znów cierpieć będziemy. I nie myśl, że nastanie jaśniejsza era... Nie, nie! Ciemność, obłęd, bóle i wieczne rozpacze! Śmierć, śmierć, albo, albo!... Czekam cię codzień w południe w katakumbach. Gdy dojrzeje w twojem „ja“ pragnienie unicestwienia twej teraźniejszej istoty, przyjdziesz do mnie a ja cię poprowadzę, albo w głębię nicości, albo w jasność... Wybieraj, ja już wybrałem...
List ten otrzeźwił Helenę, przynajmniej chwilowo. Wzruszyła ramionami i wrzuciła go do pudełka z kapeluszami. Poczem zamyśliła się przez chwilę. Zdjęła ją nagła ochota wyjść na ulicę, przejść się, zobaczyć ludzi. Ten żałobny dzwon, to wezwanie do samobójstwa, które tak nagle zadźwięczało nad jej głową, uczyniło jej życie o wiele milszem i znośniejszem, niż dawniej. Zaczęła się ubierać pospiesznie. Wyciągnęła puder, ołówki do rzęs i brwi i zaczęła się malować. Przejrzała swe suknie i znalazła, że garderoba jej jest bardzo uboga a szwaczka odmówiła kredytu. Wpadła w chwilowy gniew na myśl o mężu, który zmniejszył jej pensyę i nie dawał więcej nad 200 rubli miesięcznie. Wprędce jednak gniew ten ustąpił pewnemu zadowoleniu na myśl kradzieży i podarcia weksli Borna.
Zdawało się jej, że w ten sposób zwolniła Borna z zaciągniętego długu i ukrzywdziła materyalnie Świeżawskiego. Gdy była już zupełnie ubrana w orzechowego koloru żakiecie, obłożonym astrachanem i w takiejże szewiotowej spódnicy, przystrojonej aksamitem, kładąc na głowę duży kape-