Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/469

Ta strona została skorygowana.

lusz z piórami, przypomniała sobie o obiedzie, do którego służące właśnie nakrywały.
— Wielka historya! — pomyślała — zjem kilka ciastek, nie potrzebuję się żenować, to nie dom, to oberża!
Weszła jednak do pokoju babki, która leżała ubrana na łóżku. Helena zbliżyła się, aby ucałować staruszkę, zdjęta nagle uczuciem czułości, lecz Bednawska nie otwierając oczów, wyszeptała:
— Niech Magdalena idzie ztąd precz, bo mi jeszcze co ukradnie!...
Helena wysunęła się cicho i wybiegła na ulicę, nagle wesoła, pełna życia, jak ptak zbyt długo w klatce przetrzymywany.
Ściemniało się i zapalano powoli wśród mgły latarnie. Helena śledziła je wzrokiem tak, jakby pierwszy raz je w życiu widziała. Prędko się jednak znużyła i zaczęła idąc przyglądać się przechodniom. Twarze ich wydały się jej nagromadzeniem banalnych, ordynarnych i głupich masek. Spuściła więc wzrok w ziemię i zwolniła kroku, starając się jednak iść z kokieteryą, aby tak jak dawniej wywoływać spojrzenia przechodniów. Ten i ów obejrzał się za nią, widziała to dobrze, patrząc ukosem z pod rzęs spuszczonych, lecz nie sprawiło jej to żadnej przyjemności. Dawniej, pierś jej falowała prędzej, nozdrza rozdymały się, dziś, wszelkie oznaki admiracyi ulicznej sprowadzały jej raczej pewne uczucie niesmaku. Dała więc pokój stawianiu nóg w tanecznej pozycyi i szła, garbiąc się coraz więcej, wzdłuż murów kamienic.
Obudziła jednak w sobie znów stygnącą wolę. Postanowiła pójść do Żabusi, która po powrocie z Białej Wsi nie dała o sobie znaku życia. Lecz wyszedłszy zaledwie na plac Bankowy, uczuła się