znużoną. Skinęła na dorożkę i, wsiadłszy, rzuciła dorożkarzowi adres Kochanowiczów.
Jadąc, żałowała już, że jedzie do tej kobiety, od której zaczynało ją coś odpychać w niezrozumiały dla niej sposób. Lecz gdzież jechać miała? Zerwała ze wszystkimi znajomymi stosunki a dziś więcej, niż kiedykolwiek, pragnęła ludzkiej twarzy.
Kochanowicze skończyli jeść obiad i Żabusia w jasno oświetlonej sypialni usypiała dziecko, które grymasiło, opychając się biszkopcikami.
Rak czytał „Kuryera“.
Żabusia przyjęła Helenę uśmiechem i po chwili wahania, rzuciła się jej na szyję, zapewniając ją o swej niezmiennej przyjaźni. Poczem powróciła do łóżeczka dziecka i widząc, że zamknęło oczy, zaczęła mówić szeptem.
— Przepraszam cię, moja droga, ale muszę się ubierać, wychodzę, mam ważny sprawunek...
Rak, który stał we drzwiach sypialni, uznał za stosowne się wtrącić.
— Mogłabyś zostać w domu, skoro pani Helena przyszła...
Lecz Żabusia złościć się zaczęła.
— Nie, nie, muszę wyjść koniecznie. Mam kupić prezent dziadzi na imieniny. Kupię mu kapciuszek na Senatorskiej...
— Zamykają już sklepy — mruczał Rak.
— Wcale nie!... Ty chciałbyś, aby żona siedziała w domu a tybyś poszedł do Bliklego na gazety. Otóż nie, nie!... Rak w domu zostanie z Nabuchodonozorem, słyszysz!...
— Słyszę!...
Wyszedł, skrzypiąc butami. Dziecko zbudziło się i przez szczeble łóżka wyciągało czerwone łapki.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/470
Ta strona została skorygowana.