— Pomogę ci znaleźć dorożkę — wyrzekła — tylko ty mi dopomóż przejść przez plac...
Żabusia ramionami wzruszyła.
— Cóż to, boisz się, jak Szerkowski, przestrzeni?
Lecz Helena zaprzeczyła.
— Cóż znowu, oczy mnie bolą i nic w tej ciemności rozróżnić nie mogę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Gdy Helena do domu wracała, cała siła, energia, jaką sztucznie wzbudzała w sobie, opadła ją. Straszny smutek ogarnął jej całą istotę. Wlokła się wśród tłumu, zabłocona, z połową sukni zwieszającą się z biodra i ciężką od błota. Uczuła się znów samą, tułającą się po świecie bez celu, bez żadnej nakreślonej i zajmującej ją przyszłości. Zaczęła analizować stan swej duszy, dręczyć go skalpelem banalnych zapytań. Przygasłemi oczyma wpatrywała się w przechodniów. Znów wydali się jej zbiorowiskiem głupców i brudasów. Przytem porwały ją nagle bóle newralgiczne. Cała lewa połowa głowy łamała ją i w lewem uchu grały organy. Gdy dowlokła się do domu, miała cerę zieloną i oczy głęboko wpadnięte. Zamknęła się w swym pokoju. Zapaliła lampę i rozebrała się szybko. Nie siadywała teraz już nigdy przed tualetą, tak jak dawniej. Miała bowiem chwile, w których własna jej twarz napełniała ją trwogą.
Położyła się na łóżku, odziana w barchanowy szlafrok i sięgnęła po książkę, która leżała obok na małym stoliku.
Była to „Pani Bovary“.
Helena machinalnie otworzyła ją i zatrzymała