I nie oglądając się po za siebie, wybiegła na ulicę.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pozostawszy sama, w ciemności, zaczęła analizować, co się z nią stało. Lecz wszystkie te wrażenia były zanadto silne, nie umiała, nie mogła ich widzieć jasno i zdać sobie z nich sprawy. Łzy zaczęły płynąć jej po twarzy z nadzwyczajną obfitością. Biegła, prawie roztrącając przechodniów i łkała, nie zasłaniając ust, nie tłumiąc swych jęków. W zaciśniętej dłoni trzymała weksle Borna. Nigdy chyba w życiu nie czuła się tak nieszczęśliwą. A jednak z rozpaczy tej drgało jakieś światełko, coś jakby odgrzebanego z dawnych, przeżytych lat. Ten punkt jasny powiększał żal Heleny.
Plątało się to i ginęło w ciemni teraźniejszości.
Dopadła do domu i wbiegła na schody.
Szarpnęła dzwonkiem.
Chciała się ukryć w swej sypialni i uczuć dach nad głową.
Otworzył jej drzwi Świeżawski, skrzywiony i przywitał ją na progu niechętnemi słowy.
— Gdzież cię znów nosi? Babka fiksuje i kłóci się z kucharką, ja muszę wyjść do teatru...
Lecz urwał, widząc zalaną łzami twarz Heleny.
— Cóż to? — zapytał — miewasz teraz ataki na ulicach.
Ona, zacisnąwszy zęby, przeszła mimo niego i już chciała wejść do swego pokoju, gdy nagle poczuła w ręku weksle Borna. Świeżawski szedł szybko w stronę swego gabinetu. Helena iść za nim zaczęła. Idąc, patrzyła z nienawiścią na jego wysoką postać wysmukłą i zgrabną, opiętą kami-