widzisz, zmusiłaś mnie kupić kasę, przynajmniej teraz będę spokojny o moje weksle...
Lecz ona uśmiechnęła się gorzko.
— O, możesz teraz być spokojny o siebie i o swoje weksle...
Patrzyła nań pociemniałemi oczyma i nigdy chyba nie wydał się jej tak bezwzględnie egoistycznym i brutalnie eleganckim, jak w tej chwili. Oparty o kadłub kasy, dobrze odziany dostatniem futrem, z wąsami lśniącemi, z zębami nieposzlakowanej białości stał przed nią, jak uosobienie filistra, dla którego pieniądz stał się bożyszczem i celem istnienia. Śmiał się, patrząc na nią i przez różowe wargi wyrzucał gwiżdżące słowa.
— Cóż to? Dlaczego teraz... Czy idziesz się utopić, czy jak Nora odchodzisz, aby „wychować samą siebie?“
Lecz ona nie odpowiedziała ani słowa, tylko zebrawszy fałdy sukni, przecisnęła się pomiędzy tragarzami, którzy na nowo po masę kasy się schylali.
W mufce trzymała zawinięty w gazetę rewolwer i we flaszeczce trochę chloralu...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Siennicki czekał na nią na progu swego mieszkania.
— Sądziłem, że pani nie przyjdzie.
Lecz ona uczuła się w dumie swej dotkniętą.
— Dlaczego? Czy przypuszczasz pan, iż nie mam dosyć odwagi? Mam jej więcej, niż pan, zaręczam.
Wyjęła z mufki rewolwer i podniosła go do góry.