— Oto mój rewolwer — wyrzekła.
Siennicki pochylił się ku ziemi i wskazał pomiędzy rozrzucone poduszki.
— A oto moja broń — odparł szybko.
Spojrzeli sobie w oczy i natychmiast odwrócili wzrok. Bali się zacząć szaleć nerwowo, zwłaszcza ona. Od chwili przestąpienia tego progu działała jak automat. Nie chciała wyjść z tej roli. Obejrzała się dokoła.
Był to niewielki pokój kwadratowy, pogrążony cały w błękitach.
Fale niebieskiej gazy zwieszały się od stropu, przepięte pękami świeżych anemonów, błękitnych, ginących w fałdach przejrzystej tkaniny, która zdawała się płynąć potokiem fal, skąpanych w świetle księżyca.
W pokoju nie było ani jednego mebla, nic, coby przypominało prozę codziennego życia. Podłogę zaścielał szafirowy dywan, na którym leżały porozrzucane rozmaitej wielkości poduszki, okryte jedwabną błękitną gazą. Pęki tuberoz, anemon, irysów — zasiewały dywan. Dusząca, ale wspaniała woń płynęła w górę ku sufitowi, okrytemu błękitem gazy. Na okna spadały również gazowe zasłony, które je kryły zupełnie. W kącie, na marmurowej kolumnie, płonęła mała, błękitna lampa, z której migotał złoto-niebieski płomień.
Helena stała wciąż przy progu z rewolwerem w ręku, w kapeluszu na głowie, w futrze nawpół zesuniętem z ramion. Mimowoli to kokieteryjne urządzenie śmiertelnego pokoju przypominało jej błękitną, muślinową suknię Żabusi. W ślad za Żabusią zjawiły się przed nią postacie Jadwigi i Borna...
Z determinacyą zrzuciła z siebie futro, które opadło dokoła jej stóp.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/504
Ta strona została skorygowana.