Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/506

Ta strona została skorygowana.

Osunęła się ku tej ręce, dławiąc się łzami, on pociągnął ją ku sobie i głowę jej ułożył na miękiej poduszce.
— Śpij — wymówił cicho.
Zaczął sypać na nią deszcz kwiatów, które włosów się jej czepiały.
— Śpij, odpocznij!...
Jej pierś podniosła się nagle westchnieniem ulgi. Błoga senność ogarniała ją w tej ciszy. Zapomniała o obecności Siennickiego. Patrzyła w błękit sufitu i czuła, że ogarnia ją rozmarzenie. Nagle poczuła, iż Siennicki przyciąga ją ku sobie. Zmarszczyła brwi. Byłażby to poprostu zasadzka? Komedya samobójstwa, chęć wyrafinowanego posiadania jej w otoczeniu kwiatów i błękitu?
Z pod brwi zmarszczonych spojrzała na Siennickiego. On, oparty na łokciu, patrzył na nią dziwnie, twarz mu nie drgała, policzki płonęły dwiema krwawemi plamami.
— Co to za rozkosz taka cisza, takie wielkie, doskonałe uspokojenie! Dlaczego pani płaczesz? Bądźmy szczęśliwi...
Lecz ona cofnęła się w tył i wśród łez, wybuchnęła ironicznym śmiechem.
— Prawdziwie — wyrzekła — niepotrzebnie zadawałeś pan sobie tyle trudu, grając ze mną podobną komedyę... Wiedz pan o tem, że błękity i tuberozy nie zawrócą mi głowy. Nigdy, słyszysz pan, nigdy nie będę należeć do pana — ani tu, ani nigdzie!...
Usiłowała wstać z ziemi, nagle wytrzeźwiona, nie pragnąc już teraz samobójstwa, które kończyło się tak trywialną awanturą wśród błękitnych fal muślinu, udrapowanego, jak spódniczki tancerek.