Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/507

Ta strona została skorygowana.

Lecz on porwał się straszny, zmieniony, ze szczęką naprzód wysuniętą.
— Milcz! — krzyknął — nie psuj mi banalnym swym skrzekiem uroczej piękności tej chwili!
Ona próbowała jeszcze okazać swą wolę.
— Oddaj mi pan klucz... niech ja ztąd wyjdę!...
— Nie wyjdziesz ztąd żywa, mówię ci, iż nie wyjdziesz ztąd żywa...
Helena zdrętwiała z nagłego zimna, które ją ogarnęło.
Z komedyi miłosnej tak jak przypuszczała, z banalnej zasadzki nerwowego lowelasa, wpadła znów w tragedyę śmierci, tragedyę pełną grozy i szamotań się szaleńca...
Obejrzała się dokoła.
Siennicki na drzwi prowadzące do przedpokoju narzucił zasłony, tak że pokój zdawał się być bez wyjścia, jak klosz błękitny i szklany, u stropu kwiatami przybrany.
Helenie zęby klekotać zaczęły. Na klęczkach, wśród porozrzucanych kwiatów i poduszek, cofała się ku ścianie. Lecz Siennicki pełzał ku niej z dolną szczęką wysuniętą naprzód tak blady, iż w błękitnem świetle twarz jego przybierała odcień seledynowy.
— Ha, ha! — wykrzyknął — sądziłaś, że zwabiłem cię tutaj, aby skorzystać z twego ciała? Gardzę niem, słyszysz, gardzę! Gdybym może raz jeden odczuł owe „opiewane przez wieszczów“ rozkoszne upojenia, może mógłbym się cofnąć... Nie chcę, nie chcę, mógłbym jeszcze się wlec z tym wstrętnym workiem ciała dokoła mej istoty, nie, nie a potem... Lombroso... precz z życiem... dziedziczność, choroby, obłuda, błądzenie w ciemności, codzienne pożywienie, rwanie się o kawałek chleba,