nie, nie, niech wszystko wyginie, ty, ja, świat cały!
Drżącym palcem na Helenę ukazywał.
— Ty także, ty także, możesz mi być tam potrzebna, kto wie, działasz na mnie, chcę cię za sobą powlec, może tam będziesz godną być moją kochanką, tu nie, nie!
Upadł na poduszki i, jęcząc, wołał:
— Lombroso, Lombroso!...
Helena, cofając się wciąż na klęczkach, natrafiła na oparcie ściany. Nie próbowała nawet uspakajać Siennickiego, jego błędny wzrok, głos chrapliwy, urywane, kończaste ruchy paraliżowały jej słowa. Uczuła się zgubioną i w tej chwili zrozumiała, że nigdy na seryo nie myślała o samobójstwie. Siennicki, zajęty paroksyzmem swego szczytowego szaleństwa nerwowego, nie chciał działać na nią i podsuwać jej myśli samobójczej, tak jak to czynił, pisząc listy lub błądząc dokoła jej mieszkania, ona zaś, pozostawiona tak sama sobie, odzyskała chęć do życia i z rozpaczą myślała teraz, że tam, po za tą masą błękitu i rozpylonych części kwiatów jest Warszawa, jest miasto pełne ruchu, wrzawy i życia, jest Born, jest ta oberża, która się jej znów domem wydawała. Zaczęła w umyśle szukać jakiejś potęgi, któraby ją wyprowadziła żywą z tej gazowej jaskini i trzęsła głową, jakby chcąc w ten sposób pomieszać i ze dna wydobyć jakieś dawne myśli.
I nagle zaczęła się modlić.
— Boże, Boże, panie Jezu!... Ojcze nasz, któryś jest...
Tak, tak, jedynie to ją ocalić mogło...
— Zdrowaś Maryo, zdrowaś Maryo, módl się za nami!...
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/508
Ta strona została skorygowana.