Rękami drżącemi biła o ścianę, jak ptak skrzydłami. Postarzała się w jednej chwili o lat kilkanaście. Szczęka dolna opadła jej na dół, odsłaniając dziąsła i zęby.
— Zdrowaś Maryo — szeptała.
Lecz Siennicki wśród porozrzucanych poduszek szukać zaczął.
— Czas skończyć! — wyrzekł chrapliwym głosem — czas skończyć, bo jeszcze chwila a zwaryuję... Naprzód ty...
Wyciągnął rękę, w której błyszczał rewolwer Heleny.
— Weź, weź! — mówił rozkazująco.
Ona zacisnęła ręce koło szyi, głowa jej latała, jak serce we dzwonie.
— Nie, nie!...
Lecz Siennicki wyprostował się i spojrzał jej prosto w źrenice.
— Ja ci każę, musisz!...
Helena nagle zdrętwiała.
— A tak, muszę — powtórzyła cicho.
Pod czaszką uczuła znów lód i to przekonanie, że musi się zabić, że innego dla niej wyjścia nie ma.
I uczuła się tak lekką, jak w chwili, w której poiła się eterem. Zdawało się jej, że unosi się w górę, przestała rozpaczać, modlić się i stała się cała tą myślą, iż zabić się musi, powinna, myślą, którą przelał w nią wzrok i tajemny prąd, płynący ku niej z całej postaci Siennickiego.
On, nie spuszczając jej z oczów, odnalazł między kwiatami swój rewolwer.
— Chodź tu! — rzucił ostrym głosem.
Helena przyczołgała się ku niemu, bardziej do widma, niż do istoty ludzkiej podobna.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/509
Ta strona została skorygowana.