straszny, śmierć moralna. Nie, nie chciała mieć nic wspólnego z tym szaleńcem, do którego czuła teraz straszną odrazę i nienawiść. Jak zawsze, tak i w tej chwili składała nań winę swego postępku.
— Opętał mnie — myślała.
Należało się zdecydować, zbliżyć i wziąć klucz.
Zęby Heleny znów dzwonić zaczęły, lecz prędko, jak wszystkie istoty nerwowe wzbudziła w sobie szaloną odwagę, właściwą zwierzęciu, które broni się od śmierci.
— Nie dam się zabić, prędzej sama zabiję — pomyślała, chwytając febrycznie swój rewolwer.
Jak cień podsunęła się teraz kilka kroków i z oddechem zapartym, modlić się znów w myśli zaczęła.
— Boże, Boże, który jesteś w niebie, niech on się nie przebudzi, zanim klucz wyjmę... Boże, ja się poprawię, ja pójdę do spowiedzi... Matko Boża, ja będę dobrą...
Zbliżyła się teraz zupełnie do nieruchomego ciała. Przez chwilę słuchała, lecz nie posłyszała ani szmeru oddechu.
Wyciągnęła lewą rękę i cofnęła ją natychmiast.
Siennicki, upadając, przycisnął klapę fraka, należało więc, albo ciało odwrócić, albo klapę ostrożnie wysunąć...
I znów okryta potem, drżąca, nie wypuszczając z dłoni rewolweru, wyciągnęła Helena rękę i delikatnie za sukno fraka pociągnęła.
Siennicki nie drgnął nawet, lecz jej się zdawało, że usłyszała jego oddech i, pochylona, nieruchoma, klęczała po nad tem ciałem, gniotącem swym ciężarem szafir dywanu i błękit anemon.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/512
Ta strona została skorygowana.