Wreszcie po długich i strasznych chwilach, udało się Helenie dostać do kieszeni fraka. Ile razy zatrzymywała się, zdrętwiała, oczekując, że Siennicki porwie się i rzuci ku niej — nie wiedziała sama. Była trupio blada, sina i tylko uszy jej purpurowe, palące, krwią nabiegłe, czerwieniły się na tle popielatych włosów. Gdy uczuła wreszcie w swej dłoni klucz, tak była mocno wyczerpaną i z sił opadłą, że jeszcze chwilę klęczała obok trupa, ściskając w jednej ręce rewolwer, w drugiej ów klucz, który miał jej wrota życia otworzyć.
Nareszcie podniosła się, cofnęła tyłem ku drzwiom. W przedpokoju otworzyła naprzód drzwi, porwała futro, mufkę i kapelusz, który znalazła porzucony i zdeptany na ziemi i wreszcie wybiegła na schody, na których palił się już gaz, wesoło, jasno, wydobywając się wązkim, błękitnym płomykiem ze ścian białego tulipana.
Helena narzuciła futro, kapelusz i przemknęła się, jak cień przez otwartą bramę.
Nie spotkała nikogo.
Na ulicy biedz szybko zaczęła. W oddali migały światła alei Jerozolimskich. Chciała jaknajprędzej wpaść pomiędzy ludzi, zaznaczyć swą obecność między żyjącymi, objąć swe miejsce istoty żywej, które, zdawało się jej, opuściła na czas pewien.
I teraz wszystko wydawało się jej miłe, piękne, dobre... Ci sami przechodnie, którzy tak często robili na niej wrażenie istot brzydkich, fałszywych, potwornych, mieli teraz w jej oczach harmonie linij i charakterów. Śnieg roztopiony, czarny i gruzdami sterczący wzdłuż trotuarów był biały i czysty. Gdy wydostała się na Nowy-Świat, zaczęła się śmiać, widząc oświetlone okna cukierni
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/513
Ta strona została skorygowana.