i po za niemi ludzi, jedzących spokojnie ciastka i czytających gazety. Zapragnęła jeść, czytać, żyć tak jak inni i każda, najdrobniejsza czynność wydawała się jej teraz wielką rozkoszą. Chwilę przesunął się przed jej oczami ów błękitny klosz ze stygnącym pomiędzy deszczem kwiatów trupem, dech zamarł w jej piersiach, ona tam była przed chwilą i tam mogła pozostać...
— Dlaczego, po co?...
Odetchnęła znów pełną piersią...
Żyła i śmierć daleko pozostawiła za sobą. Podniosła wzrok ku górze i nagle po nad domami ujrzała nieruchomą, mistyczną, tajemniczą, srebrną plamę.
— Księżyc — wyszeptała prawie z radością.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Dochodząc do bramy domu, w którym mieszkała, Helena ujrzała stojącą przed bramą swoją pokojówkę, która w chustce na głowie, zdawała się ją oczekiwać.
Dostrzegłszy Helenę, biedz ku niej szybko zaczęła.
— Proszę pani, proszę pani... Starsza pani umiera!...
Helena stanęła, jak wryta.
Znów śmierć, wszędzie śmierć!...
Lecz pokojówka ciągnęła ją za futro.
— Proszę, niech pani się spieszy, bo już może pani starszej pani nie zastanie...
Helena, drżąc znowu, wbiegła na schody.
I nagle, z otwartych drzwi jej mieszkania wyszło dwuch ludzi, dwuch mężczyzn, prawie jednakowych wiekiem i wzrostem.
Jeden z nich wysoki, odziany w duży płaszcz