Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/52

Ta strona została skorygowana.

— Nie! — przeczucie mówi mi, że pani jesteś jeszcze mego szacunku godną.
Zmieszanie dziwne ogarnęło nagle młodą kobietę; z pod przysłoniętych rzęs spojrzała w twarz Borna i nigdy nie wydał się jej tak pięknym ze swą twarzą bladą, o regularnych rysach, rozjaśnionych szafirem dużych spokojnych źrenic, jak właśnie w tej chwili. Lecz już otrząsnęła się i wykrzywiając gwałtem sceptycznym uśmiechem usta — rzuciła:
— Czy tylko... szacunku?
Born spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Zkąd to pytanie? — czegóż więcej?
Lecz ona już zupełnie owładnąwszy sobą, śmiać się zaczęła.
— Czy ja wiem!... Pan jesteś mężczyną, tak jak i inni. Wiem, co nieraz owo słowo „szacunek“ w sobie kryje.
— Dlaczego pani mnie mieszasz z innymi? Nawet mąż pani umie mnie odróżnić, gdyż nie sadza mnie przy stole pomiędzy kolekcyą!
Helena, śmiejąc się, klasnęła w dłonie.
— Ach, tak... kolekcya małp mojej żony!... Przyzna pan, że to dowcipne!...
— Niebardzo!...
— Ależ tak, dowcipne! Spójrz pan tylko na nich — jeden piękniejszy od drugiego. Siedzą rzędem wszyscy, dobrze uczesani, w pięknych frakach i wszyscy patrzą na pana z szaloną zazdrością. Pysznie ich mąż mój nazwał — małpy mojej żony!... Co to za nędzne i głupie stworzenia!
Born spojrzał na kąt stołu, przy którym siedział Fajfer i kilku innych młokosów, ubranych świeżo, czysto, modnie — rosłych, kształtnych, o białych, jak ser zębach i gęstych włosach.