Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/520

Ta strona została skorygowana.

nione dnie, które tak wstrząsająco zaznaczyły się w jej życiu.
Śmierć Siennickiego, babki, te dwa trupy, jeden po drugim, oba w pierwszej chwili jeszcze ciepłe, nagle unieruchomione, bezwładne jak dwa worki mięsa, porzucone i zapomniane na oddalonym dworcu kolejowym, później zaś sztywniejące w potwornym chłodzie, jak dwa bloki lodu, dwa śniegowe bałwany...
A więc to była śmierć, ta króciuchna chwila, trzask rewolweru, ciche westchnienie na starczy uwiąd chorej kobiety!... Helena czuła teraz, iż doznała prawie zawodu. Wyobrażała sobie zgon i walkę życia ze śmiercią w akompaniamencie charczenia, rzężenia, konwulsyj i twarzy siniejących w kłębach piany. Ta zaś śmierć, jaką widziała, nawet pomimo grozy samobójstwa Siennickiego wydała się jej „gospodarską“ a zwłaszcza trupy, szmaty bezużyteczne, te trupy, które nie spoczywały w mistycznem otoczeniu na czarnym grzbiecie katafalków, lecz do których dotknęła się żywą dłonią, nie miały dla niej majestatu, pełnego, tak jak dawniej, ciągnących ją zagadek śmiertelnych.
Asystując przy pośmiertnej tualecie babki, pozbyła się wszelkiej iluzyi co do grozy trupiej. Włożyła sama babce pantofle na nogi, pantofle dziwaczne, na małych obcasach, z czasów drugiego cesarstwa, które znalazła w komodzie. Wydało się jej, że ubiera lalkę niedołężną, z której wysypały się owe trociny, stanowiące jej wnętrze. Czując pod ręką te nieruchome członki, przypomniało się jej wrażenie, jakie odniosła, odsuwając ramię Siennickiego. I tu i tam było to samo obezwładnienie nagłe i prawie głupie. Były to rzeczy, masy mięsne,