z przyjaciółkami, kokieterye dawne, zdrada męża, późniejsze zmysłowe pieszczoty Hohego, dreszcze nerwowe, wzbudzane przez Siennickiego, terror histeryczny — wszystkie te dawne drobiazgi, wypełniające jej życie, przestawały ją interesować najzupełniej. Wzruszając ramionami, myślała teraz o sobie dawnej, tej z przed laty, z przed miesięcy, z przed tygodni kilku!...
Ileż wagi przykładała do tych szmat strojących jak poszarpany sztandar drzewo jej życia! Wszystko to wydawało się jej teraz nędzne, szare, biedne, tandeta czysta z rynku rozkoszy świata skradziona.
— Stroiłam się w szych już zczerniały! — myślała.
Zaczęła mimowoli szukać czegoś „jaśniejszego“. Wrodzony jej romantyzm, który stanowił podstawę jej charakteru, kazał jej wyciągać szyję, szukając „błękitnego kwiatka“...
— Choć w krainę jasności — przeczytała kiedyś w jednym z listów Siennickiego.
Kraina jasności, był to ów świat pozagrobowy. I podwójną teraz gorączką zdjęta, zaczęła wydobywać z zapomnienia dzieło babki — ów spirytyzm, ośmieszony i wydrwiony, który po za oceanem jak feniks z popiołów odżył ze swych wiekowych powijaków.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Siedząc tak pochylona nad stolikiem, wpatrzona w arkusz papieru, na którym czerniły się litery, Helena zaczynała drętwieć ze znużenia.
— Babciu, babciu — prosiła w myśli — przyjdź, powiedz, jak tam, tam, gdzie teraz jesteś...