Helena złożyła zwitek papierów i powoli zaczęła się ubierać.
Przeczytała tę wizyę Hermesa, którą sobie wyprosiła u Samany, tak bowiem Marszycki zwać się jej kazał, przeczytała i miała jeszcze pełną duszę tych misteryj, które roztaczały przed nią firmament niebios, potężny, olbrzymi, pełen słońc, śpiewu gwiazd, harmonij sfer i głosów liczb. Z bijącem sercem śledziła kroki tych, którzy zapragnęli poznać treść owych papyrusów tajemniczych, wsuwanych pod głowy mumij i zawierających opowieść losów duszy według legend kapłanów Ammon-Ra.
Imaginacya jej chora i spragniona strawy, pełnej jasności, widziała hierofantów o czarnych, błyszczących źrenicach, statuy o ludzkich korpusach a głowach lwich lub ptasich i pastophorów łagodnie uśmiechniętych, strzegących zazdrośnie dwudziestu dwuch symbolów (alfabet okultyzmu). Zgorączkowana, szła za nowicyuszem przez próby ognia i wody i z pysznym gestem istoty silnej odtrącała zmysłowe pokusy.
I widziała się otoczoną wieńcem biało odzia-