był to zanadto wielki spadek z ezoterycznych stref w „błoto“ małostek powszednich.
— W tym człowieku stanowczo nie ma nic wyższego! — pomyślała, kładąc kapelusz i zarzucając boa na szyję — bezustannie nudzi nas ową „niższą“ klasą, tak jakby ona tylko była na świecie. Zapomina, że pisze się dla ludzi inteligentnych, rozwiniętych duchowo i że przygody kobiet szyjących krawaty, nie mają w sobie nic podniosłego i nic wspólnego z inteligentną warstwą społeczeństwa...
W tej chwili przez umysł jej przesuwało się wspomnienie owych swedenborgowskich aniołów, o których mówił Born.
— Och! — odparła natychmiast w myśli — aniołowie Borna muszą trącić kuchnią i śpiewać hymny o owej... nadwartości. Muszą to być anioły naturalistyczne!...
I znów napozór daleką była od miłości dla tego człowieka, dla którego wszakże chciała się zabić poprzednio. Budziła w sobie niesmak na jego wspomnienie. Rwąc się ku przestworzom księżycowym, nie chciała mieć nietylko ciała, ale i serca i duszy, tylko sam pierwiastek swej istoty. Z szaloną zmiennością, która była podstawą jej charakteru, zaczęła wmawiać w siebie wygaśnięcie swego dla Borna uczucia. I tak jak przyjęła, jako fakt dokonany nagłe objawienie się tej miłości, tak teraz zgodziła się z faktem zupełnego jej zaniku.
— Byłam wtedy chora — tłomaczyła się — wmawiałam w siebie to, co nie istniało, co istnieć nie mogło. To był jeden jeszcze objaw mej zmysłowości... nic więcej!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |