Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

o purpurowych, jak rak rękach, krzątała się żwawo. Helena mówiła do niej „Hanusiu“ — i obchodziła się z nią niezmiernie opryskliwie.
Nareszcie zabrzmiały dźwięki fortepianu. Helena weszła do salonu w chwili, gdy wszyscy wirowali bez pamięci. Podszedł ku niej Fajfer, zarumieniony i coraz więcej rozkochany. Helena oparła się na jego ramieniu i zaczęła tańczyć w dziwny, nienaturalny sposób. Patrzyła uparcie w oczy tancerza, któremu źrenice zasłaniała mgła wilgotna. Widziała doskonale, iż wszyscy mają na nich oczy zwrócone. Przysuwała się coraz bliżej do ramienia młokosa, uśmiechała się, udając wielkie, bezgraniczne oddanie się temu dzieciakowi o błękitnych źrenicach.
Nagle Fajfer zapytał ją prawie szeptem:
— Czy przyjdzie pani jutro do Saskiego ogrodu?
Ona odpowiedziała przecząco.
— Ja proszę! — będę czekał o jedenastej... koło owocarni!
Nie odpowiedziała nic, ale uśmiechnęła się rozkosznie.
Skończyli tańczyć i Helena usiadła obok Żabusi, która wachlowała się dwoma naraz wachlarzami, rozczochrana, czerwona, prawie nieprzytomna.
Około Heleny z drugiej strony usiadł jeden z „małp mojej żony“ — młody chłopak o włosach fryzowanych i wargach szeroko wywiniętych. Nazywał się Majeski, tańczył doskonale i miał niewielką posadę na kolei. Ujął poufale wachlarz Heleny i zaczął się nim chłodzić, wciągając woń, jaką wydawały pióra.
Helena odebrała mu wachlarz dość szorstko.