Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/550

Ta strona została skorygowana.

Wszedłszy dnia tego do salonu Żwana, zastała kilka osób oczekujących na konsultacyę. Lecz Helena pewnym krokiem przeszła salon i otworzyła drzwi jadalni. W ciągu tych dni kilku poznała rozkład mieszkania Żwana i czuła się tu jak u siebie.
W jadalni skromnie i biednie umeblowanej w porównaniu do wspaniałych obić, boazeryj i mebli salonu i gabinetu — zastała przy stole Samanę, który, ubrany w tużurek Żwana, przyrządzał sobie sałatę, krając w nią plasterki jajek na twardo.
Szerokie weneckie okno upstrzone kilkoma kolorowemi szybkami kładło jaskrawe plamy na twarz i czoło wyznawcy Buddy.
Ujrzawszy wchodzącą Helenę, Samana uniósł się na krześle, spojrzał na nią błędnym wzrokiem i zaczął znów krajać jajka i mieszać sałatę. Przed nim na stole stał półmisek kartofli, trochę sera i słoik konfitur.
— Pan Żwan zajęty? — spytała Helena.
Samana skinął głową.
Helena usiadła przy stole i z mufki wyjęła manuskrypt „Wizyi Hermesa“.
— Przeczytałam — wyrzekła, podsuwając ku buddhyście zwitek papierów — i przyznać muszę, iż jestem... oczarowana!
Samana milczy i zaczyna jeść pospiesznie ogonki rzodkwi, leżące przed nim na talerzu.
Nagle zaczyna się jąkać i po chwili wyrzuca z siebie krótkie urywane zdanie:
— Ja pani teraz dam życie Kryszny, pozna pani doktrynę braminizmu...
— Och... proszę, daj pan!...
— Nie dzisiaj... nie wiem gdzie szukać... a moje ciało astralne jest dziś bardzo chore. Zdaje mi się,