Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/551

Ta strona została skorygowana.

że duchy żywiołowe w postaci mikrobów zatruły mnie wodą albo powietrzem...
Helena zaczęła się niecierpliwić.
— Nie!... dziś, dziś koniecznie!...
Drzwi prowadzące do kuchni otworzyły się z trzaskiem. Weszła przez nie młoda i zdrowa dziewczyna z zawiniętemi po łokcie rękawami różowego perkalowego kaftanika. Chłód wyszczypał ramiona, ręce i policzki dziewczyny. Jej duże zielone oczy patrzyły pogodnie z pod jasnych rzęs. Silnie wypomadowany i spleciony w ósemkę warkocz okrywał płaską masą wierzch jej czaszki.
W dużych, czerwonych rękach trzymała półmisek fasoli.
Dziewczyna już ode drzwi zaczęła śmiać się, pokazując szereg białych zębów.
— Pieczyste!... — zawołała, stawiając z łoskotem półmisek na stole.
Samana spojrzał na nią rybim wzrokiem i wychylił szklankę wody.
— Że też pan od tej wody i od tych jarzyn nie dostanie kolków!... — wyrzekła służąca, zbierając brudne talerze.
Miała w sobie tę pewność i spoufalenie sług pozostających „w obowiązku“ u kawalera. (Wiekuista Pawłowa!).
Lecz Samana patrzył na nią obojętnym wzrokiem.
Z roztargnieniem jadł teraz fasolę i zapychał się chlebem.
Z ustami pełnemi jadła wybełkotał:
— Kryszna panią zajmie... wielkie bowiem ma podobieństwo z Jehoshoną...
— Z Jehoshoną? — powtórzyła Helena.
— Tak. — Maya i Myryem są najzupełniej