Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/556

Ta strona została skorygowana.

Helena nie śmiała powtórzyć zapytania.
Zaczęła więc znów myśleć o świeżo usłyszanych „częściach“ prawej ścieżki buddhystów. Ależ „prawość“ ta nie mogła być zastosowana w życiu! Nie kłamać nigdy? Czyż to podobne? Są kłamstwa konieczne... naprzykład jej stosunek z Hohem, jej bytność w śmiertelnem mieszkaniu Siennickiego?... Całe życie ludzkie składało się z kłamstw. Wszyscy dokoła niej kłamali, zawsze, wszędzie... Jedni zręczniej, drudzy mniej zręcznie. Wymagały tego stosunki, świat — słowem wszystko, co warunki możliwego życia składa...
Z „prawością“ ową należało chyba zamknąć się na pustyni...
Z pod oka spojrzała na Samanę.
Siedział pogrążony w milczeniu, ręce złożył teraz na kolanach, oczy utkwił w przestrzeń. Żółta jego twarz zdawała się być ulepioną z wosku. Krwawy promień słońca przefiltrowany przez czerwoną szybę kładł mu na czoło purpurową szeroką bliznę.
A ten — pomyślała Helena — jestże on rzeczywiście „prawym“ i bez skazy?
Lecz historya życia tego człowieka niweczyła jej podejrzenia. Wiedziała od Żwana, iż początkowo, kształcąc się jako lekarz, zapragnął na wzór fakirów zająć się leczeniem tak zwanej „duchowej“ części człowieka. Krając trupy, przekonał się, że ma pod skalpelem jedynie ziarno i że łupina może być więcej warta od owego, tak łatwo gnijącego ziarna. I szukając owej łupiny, zanurzył się nagle w powódź religijną, wszechreligijną i w różnorodnych falach tych szukać zaczął jedynie źródła, z którego one wszystkie spływały. Wyjechał zagranicę, błąkał się później długo po Azyi Mniejszej, Grecyi