Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/557

Ta strona została skorygowana.

i Egipcie — i powrócił wreszcie do Warszawy, przekształcony, z tym błędnym wzrokiem tułającego się chwilowo po świecie człowieka. Za cały majątek miał teraz poduszkę i tę trochę odzieży, którą wychudłe swe ciało okrywał. Stawał na progu swych przyjaciół, mówiąc: „idę do Indyj, przenocujcie mnie!“
I nocował, jadł jarzyny, pił wodę, prosił jedynie o tytoń i błądził ciągle myślami, słowami, wśród teozofów wielkich, których imiona różaniec dokoła jego bezczynnej dłoni uplotły.
Od czasu do czasu rzucał na kawałki papieru notatki genialnych i pięknych myśli i nie troszczył się później o swe rękopisy, jak drzewo nie troszczy się o woń kwiatów, które wiatr daleko roznosi. Ten i ów podnosił je, zbierał — przerabiał i później podawał za swoje.
Samana w noc gwiaździstą nieraz długo siedział, z nogami podkurczonemi, z rękami złożonemi na kolanach i wzrokiem wśród gwiazd błądził. Nie była to poza — był to rodzaj ekstazy. Często policyant go z tej ekstazy budził i do spacerowania zapraszał. Samana wstawał i w milczeniu szedł, bynajmniej tą interwencyą światowego układu nierozgniewany.
I właśnie to zupełne zobojętnienie na powszedniość życiowych stosunków, na ten zgrzyt szarpiący harmonię jego marzeń, przekonywało Helenę o prawdziwości ekstazy, w jakiej żył i przebywał bezustannie buddhysta. Ją szarpał ciągle teraz każdy krzyk trywialny, szczęk talerzy, konieczność odżywiania się, tysiące tych drobiazgów, które nasze ciało, nasze kalectwa wymagają. Nawet to co ludzie nazywają artyzmem, estetyką — było dla niej niezmiernie kłującą dysharmonią. Czem było arcy-