Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/558

Ta strona została skorygowana.

dzieło malarstwa wobec owych sfer Ozirysa? Czem najpiękniejsza rzeźba porównana w jej myśli do owej Izydy o metalicznych połyskach ze złotą różą pomiędzy półglobami ciemnej i lśniącej piersi?
To co przeszło — te wieki zapadłe — te tysiące, miliony lat przed jej burżuazyjnem, płaskiem i głupiem istnieniem, porywały ją ku sobie, ciągnęły, olśniewały. Hohe, Fajfer, Born... czemże byli wobec Kryszny, Pitagorasa, Mojżesza? Jeden Siennicki, ozdobiony aureolą niezwykłej śmierci, miał pewien urok w jej oczach. Ze zgrozą i litością przypominała sobie teraz owe torebki pełne ciasteczek i butelkę wina, które stanowiły wykwint jej schadzek z Hohem...
Nagle — drzwi od salonu otworzyły się i stanął w nich Żwan.
Zmęczony był i pobladły.
— Nareszcie — wyrzekł — rozprawiłem się z ostatnią dyspesyą i przepisałem pigułki przy obiedzie a proszki z nux vomica za przebudzeniem.
Zwrócił się ku Helenie.
— Nie mamy jeszcze stołu — wyrzekł z odcieniem żalu w głosie — stolarz zrobił mi zawód. Musimy jeszcze poczekać. Dynamometr wczoraj kupiłem... pragnę jednak zacząć od... ćwiczeń najprostszych, od lewitacyj stołu.
Samana wzruszył ramionami.
— Fakir — zaczął chrapliwym głosem — gdy wchodzi wezwany do domu, aby okazać swą władzę... nie żąda zrobionego umyślnie stołu... nie potrzebuje dynamometru. Usiądzie na ziemi, nagi, laskę swą cudowną ujmie w palce i to mu wystarcza.