znów Żwan odwlókł rozpoczęcie jej mediumicznej edukacyi. Nie lubiła znajdować się pomiędzy Żwanem a Samaną. Podczas gdy buddhysta podnosił ją słowami i postacią swoją w sfery mistycyzmu i przepychu metafizycznego pełne — Żwan mediumizmem swoim, który miał być jedynie dalszym ciągiem badań nad materyą, ściągał ją zbytnio na ziemię i psuł jej „podniosłe“ wrażenia. Gdyby nie owa próżność, do której się przyznać nawet przed sobą nie chciała, próżność stania się kimś wśród naukowego świata, jakiemś zjawiskiem, owem czemś, koło którego gromadzić się będzie uwaga i myśl setek, tysięcy, może milionów ludzi — Helena oświadczyłaby Żwanowi, iż nie podda się owym eksperymentom.
Przytem owa edukacya, trenowanie — nudziły ją. Gdy była dzieckiem, nie mogła uczyć się grać na fortepianie, gdyż odrazu chciała wygrywać „sztuczki“, przedtem, zanim nuty czytać ją nauczono. I teraz — miała ochotę ciałem swojem astralnem odegrać jakąś sztukę koncertową...
Nuty ją przerażały monotonią i bezbarwnością swoją.
Przystąpiła więc szybko do stołu i zwróciła się do Samany, starając się uniknąć wzrokiem spojrzenia na drewnianą twarz bożka.
— Niechże mi pan da Krysznę! — wyrzekła prosząco.
Samana przymknął oczy, otworzył je znowu i nagle zaczął się po kieszeniach macać.
— Dam... tylko...
Urwał i świstki poszarpane ze wszystkich kieszeni tużurka wyrzucał.
Żwan patrzył kolejno na Helenę i Samanę i uśmiechał się.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/562
Ta strona została skorygowana.