— Pani Świeżawska!... jak Boga mego kocham!...
Przez chwilę Helena patrzy na stojącego przed nią mężczyznę i z trudnością poznaje w nim Raka — męża Żabusi.
— A toż kopę lat jak pani nie widzieliśmy! — woła ojciec Nabuchodonozora. — Kopę lat!... Wracam od Bliklego z gazet i czarnej kawy!... Patrzę... idzie dama w czerni!... Patrzę bliżej... jak Boga mego kocham... pani Świeżawska!...
Dusił się ze śmiechu i przytupywał jak do mazura.
— Nie puszczę dalej — wołał — dwa kroki do nas; musi pani wstąpić... żona by się rozgniewała na mnie, że pani nie przyprowadziłem.... Nie puszczę... jak Boga mego kocham!...
Porwał Helenę za łokieć nagłą serdecznością zdjęty i ciągnął ją uparcie za sobą do bramy. Przechodnie stawali, oglądając się na tę scenę. Helena, oszołomiona jego śmiechem i krzykiem — niezadowolona z tego spotkania, które ją tak brutalnie wyrwało z koła jej marzeń i dociekań — pozwoliła się jednak pociągnąć Rakowi. Opierała się wprawdzie, lecz słabo. Czuła, że nic nie zdoła jej wydrzeć ze szpon staropolskiej gościnności pana Raka.
Kochanowiczowie mieszkali na parterze. Drzwi od ich przedpokoju były uchylone. Lampa paliła się na stoliku. Pod lampą leżała duża ordynarna czapka z daszkiem. Obok niej elegancki fular i laska ze złotem okuciem.
Na wieszadłach czerniło się zaczepione ładne i dostatnie futro.
Rak śmiać się zaczął.
— Goście są... jak Boga kocham!...
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/567
Ta strona została skorygowana.