Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/568

Ta strona została skorygowana.

Helena miała ochotę cofnąć się, lecz z po za drzwi prowadzących do salonu, doleciały ją zmieszane znajome jej głosy.
— Najlepiej niech się go pani sama zapyta — mówił mężczyzna.
— Cóżeś więc tam nosił, powiedz! — chichotała Żabusia.
Rak palec do ust przyłożył.
— Pst!... niech pani posłucha... to bardzo ciekawe — wyszeptał, zwracając się do Heleny.
— No! — szczebiotała znów za portyerą Żabusia — powiedz, coś nosił do tej pani?
— Powiedz, kochanie! — nalegał znów głos męzki, w którym Helena poznała głos... Hohego.
Nastąpiła pauza, poczem ktoś chrząknął głośno kilka razy i gruby trywialny głos odpowiedział:
— Nosiłem trzy tuziny ostryg i dwie butelki borda...
Szalony wybuch śmiechu Żabusi zabrzmiał srebrzystą gammą.
— A co? — mówił Hohe — przekonałem teraz, że owe obiady, któremi mnie częstowała Baczkiewicz — to ja fundowałem?... To wystarcza chyba dla położenia tamy plotkom panny Baczkiewiczówny! — A teraz... wyjdź, kochanie!
Firanki rozsunęły się i ukazało się owo „kochanie“ — w postaci wielkiego draba odzianego w gruby syberynowy kaftan i długie zabłocone buty. Drab, przechodząc, sięgnął po czapkę leżącą na stole. Rak śmiał się teraz na całe gardło i czapkę mu podał.
— A ktoś ty taki? — zagadnął — ku drzwiom wchodowym go prowadząc.